O rodzinie

Naszą rodzinę można podzielić na 2 grupy: tych co wiedzą i tych co nie wiedzą.
Szczerze to ostatnio się zdziwiłam tym, że tak mało osób nie wie... Byłam pewna, że nawet podczas zwykłej rozmowy przy kawie, ci co wiedzą powiedzą przez przypadek, tym co nie wiedzą... Ku mojemu zdziwieniu było zupełnie odwrotnie. Wie tylko garstka osób. Po stronie męża wie tylko jego siostra, i przyrzekła o tym nikomu nie mówić (ale o tym później).

Jak to wpływa na nasze relacje? W sumie nie wpływa... Co prawda odnoszę wrażenie, że siostry nie wiedzą jak się przy mnie zachować, kiedy rozmowa schodzi na temat dzieci, bądź któraś wypali z tekstem "oj będziesz miała swoje dzieci to zobaczysz..." Zabawny jest ich widok kiedy czekają na moją reakcję 😂 Na początku faktycznie było to dla mnie krępujące, ale z czasem każda ze stron wyluzowała. Najbardziej stresuje się moja mama. Co chwilę dzwoni się zapytać jak wyniki, jak wizyta u lekarza... Ciekawe, że nie pyta się "jak dzisiejszy seksik?!" 😂
Czego mi brakuje? Zrozumienia i nie wywierania nacisku. Kiedy powiedziałam, że zastanawiamy się nad adopcją usłyszałam od kilku osób, że nie powinniśmy o tym myśleć, że adopcja to najgorsze rozwiązanie. Szczerze zabolało mnie takie postawienie sprawy, ale nie zastanawiałam się nad tym dłużej, ponieważ nikt nie ma nic do gadania i nie może decydować o naszym życiu. To wyłącznie nasza decyzja.

Dlaczego reszta rodziny nie wie? W sumie to chyba nie czuję takiej potrzeby. Widząc jak reaguje otoczenie, odechciewa mi się czasami utrzymywać kontakty z kimkolwiek. Dlatego nie ma co psuć atmosfery w rodzinie.

Inaczej jest z rodziną ze strony męża. Niespełna rok temu dowiedzieliśmy się, że teściowa nabawiła się małego złośliwca, który zniszczył jej pierś. Stwierdziliśmy, że nie jest to odpowiedni moment na dodawanie kolejnych wiadomości. Może to zabrzmi źle, ale dzięki chorobie teściowej, rodzina męża przestała się nas pytać "kiedy dziecko", przez co nie powiem, trochę nam ulżyło...

Wrócę na chwilę jeszcze do Teściowej i jej choroby. Jakkolwiek nie próbuję się do niej porównywać (moja choroba to pikuś przy nowotworze), to muszę powiedzieć, że widzę kilka podobieństw w "ich przechodzeniu". Jakiś czas temu trafiłam na badania, w których autor napisał, że niepłodność powoduje stres niewiele niższy niż właśnie choroba nowotworowa. Dodam, że rak był na pierwszym miejscu na liście najbardziej stresujących czynników. Nawet śmierć współmałżonka była niżej punktowana (to akurat chyba zależy od autora tekstu/ listy...). Ale wróćmy do tematu. Otóż, zauważyłam, że obie mamy cykliczne kryzysy, ja po kolejnych badaniach bądź testach, teściowa chwilę przed i tydzień po chemii. Obie czujemy stale, że nikt nie jest w stanie nas zrozumieć i mamy ogromną potrzebę wyrzucenia z siebie tych emocji. Na szczęście obie w pewnym momencie jednak wracamy po rozum do głowy i stwierdzamy, że jest dla nas jeszcze nadzieja...
I mimo, że Teściowa nie wie nic o moim zdrowiu, to chyba pozwoliło nam się do siebie w jakiś sposób zbliżyć (mimo różnych początków). Pewnie często słyszycie, jak ktoś mówi "rozumiem co czujesz", mimo że nie ma o tym zielonego pojęcia. Po tym wszystkim jestem w stanie powiedzieć, "nie mam pojęcia co czujesz, ale możesz mi się wygadać"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dar czy przekleństwo?

Kiedy już przyznałam się do naszej ciąży, mogę opowiedzieć Wam, jak ona przebiega w moim przypadku. Pomyślałam, że może być to dla kogoś int...