O drugiej kresce

"Po największej porażce przychodzi największy sukces"

Ta sentencja jest najlepszym podsumowaniem tego postu i mojego sukcesu! Jest 9 września 2018 roku, godz. 21:40, niedziela.. tego dnia faktycznie napisałam ten post. Opublikowałam go jednak z dużym opóźnieniem. Dlaczego? Ponieważ nikt jeszcze nie wie (poza moim mężem), co się wydarzyło!

Sierpień był pierwszym miesiącem leczenia u nowego lekarza po wcześniejszych nie udanych 4 latach leczenia, i coraz gorszych wynikach, stwierdziliśmy z mężem, że dajemy ostatnią szansę. Do końca roku będziemy się leczyć z tym lekarzem, jak nie wyjdzie to odpuszczamy i rozpoczynamy proces adopcyjny. Poziom rozczarowania i zmęczenia osiągnął stan krytyczny... Umówiliśmy się na wizytę 11 dc, aby sprawdzić wielkość jajeczka i ewentualnie wtedy zrobić zastrzyk. Okazało się, że zarówno pęcherzyk jest za mały, a i endometrium bardzo cienkie. Nie powiem smutno mi się zrobiło, ale już się przyzwyczaiłam do takich wyników. My się poddaliśmy, ale nie nasz lekarz! Przez następny tydzień, widzieliśmy się z p. dr 4 razy na monitoringu. W końcu usłyszałam magiczne "bardzo ładne endometrium i pęcherzyk w końcu urósł, jutro zastrzyk, a później proszę współżyć dużo i namiętnie... do bólu".
Mój mąż z radości powiedział "Panie doktorze, będę jadł dużo węglowodanów, żeby mieć siłę i zrobię wszystko co w mojej mocy" 😆😆

Ponieważ zastrzyk zawierał ganatropinę, z ciekawości zrobiłam test po 9 dniach, który wyszedł pozytywnie. Wiedziałam, że to efekt zastrzyku, więc nie robiłam sobie nadziei. W dniu spodziewanej miesiączki zrobiłam betę, aby wiedzieć czy mogę spokojnie odłożyć progesteron. Okazało się, że niestety mogę.. Wracając do domu, łzy same płynęły po policzkach, mimo że starałam się być twarda. Nie udało się, w domu zalała mnie fala rozpaczy. Cały wieczór płakałam w łóżku. Nawet nie wiem dlaczego, przecież miesiąc jak miesiąc. Może z nowym lekarzem obudziłam na nowo swoje nadzieje??
Wtedy przyszedł mój mąż i powiedział proste, ale cudowne słowa.
- To dopiero pierwszy miesiąc u tego lekarza i zobacz jak wyniki się poprawiły. Uda nam się, tylko musimy jeszcze trochę powalczyć.
Trudno było się z nim nie zgodzić. Podniosłam się. Teraz czekałam na okres i kolejną batalię.
Po kilku kolejnych dniach krwawienie się nie pojawiało, a moje samopoczucie leciało na łeb i szyję... Ból głowy nie dawał żyć, po 2 godzinach od wzięcia tabletki, ból wracał. Brzuch bolał niemiłosiernie, piersi nabrzmiały. Błagałam, żeby ten okres w końcu się pojawił. W końcu koleżanka powiedziała:
- dziwnie wyglądasz, zrób test jeszcze raz.
W domu po raz kolejny zrobiłam test, nie spodziewając się w ogóle niczego innego jak 1 kreski...
Kiedy podeszłam do niego, żeby go wyrzucić, zobaczyłam DRUGĄ KRESKĘ!!! Bladą, ale jednak drugą! Czy to możliwe? Jakim cudem?? Może mnie wzrok myli?... Rozpłakałam się.. długo płakałam ze szczęścia. Nie mogłam w to uwierzyć tak bardzo, że przez cały wieczór sprawdzałam co chwilę test, czy oby na pewno te kreski tam są? Czy są obie? W sumie minęły 2 tygodnie, a my dalej nie wierzymy we własne szczęście. Od tamtego czasu zrobiłam jeszcze z 5 testów, aby upewnić się czy w dalszym ciągu jestem w ciąży 😜😅

 W momencie kiedy byłam w największym kryzysie, zastanawiałam się czy to już już depresja czy może jeszcze tylko gorsze samopoczucie, los się odwrócił i dał nam szansę. Osiągnęliśmy sukces, którego się nie spodziewaliśmy. Jeżeli jesteście teraz w podobnej sytuacji, mam nadzieję, że i Wam szczęście poda rękę i spełnicie swoje marzenie.

Dzisiaj (w dniu publikacji postu) jestem w 35 tc, a nasza córeczka waży już 2500g. Najważniejsze, ze jest zdrowa i czekamy teraz z radością na Jej narodziny 💓💓😍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dar czy przekleństwo?

Kiedy już przyznałam się do naszej ciąży, mogę opowiedzieć Wam, jak ona przebiega w moim przypadku. Pomyślałam, że może być to dla kogoś int...